Advertisement

Main Ad

I jak Internet

[ Źródło: Na emigracji ]
Nie umiałabym sobie wyobrazić emigracji bez internetu. I naprawdę podziwiam osoby, które zdecydowały się na ten krok jeszcze przed erą czatów, mediów społecznościowych czy Skype'a. Bardzo podziwiam. Bo z internetem wszystko jest tak niewyobrażalnie łatwiejsze (zwłaszcza uzależnienie się, ale ciii... :P ). Przez dłuższy czas myślałam nad właściwym słowem zaczynającym się na literkę I, a potem zobaczyłam powyższy obrazek na Facebooku. I szczerze mówiąc, chyba nie ma lepszego podsumowania tego tematu ;).
Kiedy po raz pierwszy wyjechałam do Szwecji, tylko na wymianę studencką, wciąż miałam przy sobie mój polski numer telefonu. Jeśli nie udawało mi się umówić na wieczornego Skype'a, utrzymywałam kontakt z polskimi przyjaciółmi przez SMSy. Oni wysyłali mi wiadomości, jakbym wciąż była w Polsce, a ja - nie chcąc zbankrutować przez koszty roamingu - używałam bramek do wysyłania SMSów z internetu. Teraz jest jeszcze łatwiej. Mamy internet w telefonach. Mamy Whatsappa, Facebook Messengera, Google Hangouts i pewnie jeszcze z milion innych aplikacji, które pozwalają nam utrzymywać kontakt i nie płacić za to ani grosza. Oczywiście, nie mogę się spotykać z najbliższymi tak często jakbym tego chciała, ale wciąż jestem w pełni dostępna dla tych wszystkich wiadomości w stylu "Nudzę się w pracy, pogadaaaajmy" czy "Zobacz, co właśnie znalazłam w sklepie! Powinnam to kupić?" :))
Plus do tego wszystkie te media społecznościowe. Facebook, Twitter, Instagram... Tych akurat sama używam, ale wiem, że jest tego znacznie więcej. Nawet jeśli nie jestem z kimś na tyle blisko, by próbować się umówić na Skype'a od czasu do czasu, wciąż mogę wiedzieć, kto tu się ożenił, kto doczekał się kolejnego dziecka a kto znalazł nową pracę... Bah, czasem wiem nawet więcej niż bym tego chciała ;). I zawsze można poczytać wiadomości z rodzinnego miasta, śledzić najważniejsze informacje. Oczywiście, to nigdy nie będzie to samo, co być tam na miejscu, ale czasem nawet takie drobiazgi mogą być dla nas bardzo ważne. A do tego dochodzą czasem śmieszne sytuacje... Wyobraźcie sobie nieco inną końcówkę dialogu z pierwszego obrazka. "Słyszałam, że macie tam straszną burzę" - "A, serio? Nie mam pojęcia, właśnie robię zakupy na drugim końcu miasta". Historia prawdziwa ;).
No i Skype! Jeden z największych wynalazków ludzkości ;). Szwedzkiej ludzkości, tak przy okazji.
W porządku, komunikacja to ważna rzecz, ale to przecież nie wszystko. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak bym tu sobie poradziła sama ze wszystkim, nie znając języka, gdybym nie miała internetu. Stoję gdzieś w centrum miasta i nie wiem jak dokądś dojechać. Kilka kliknięć i już widzę mapę i trasę. Kilka dodatkowych kliknięć i znam najlepsze środki transportu i wiem, ile za nie zapłacę. Głodna? Klik - wszystkie restaurację dookoła. Kolejny klik - żeby sprawdzić, które są dobre a które nie, może jakieś opinie? A co by tu właściwie zamówić? Klik, wygooglaj danie. Klik, przetłumacz składniki. Wygląda dobrze, ale czy nie przepłacę? Klik i sprawdź przeciętne ceny w tej okolicy... Oczywiście, nieco teraz przesadzam, ale myślę, że wiecie, o co mi chodzi. Internet niezmiernie ułatwia życie za granicą. Pozwala się przygotować na wiele sytuacji i myślę, że jest to szczególnie istotne właśnie, gdy żyje się w innym kraju. Można poczytać o doświadczeniach innych osób, uniknąć ich błędów albo skorzystać z poleceń. To pomocne, oszczędna czas... i przede wszystkim jest bardzo, bardzo wygodne :).
No i blogi! Mój pierwszy blog był bardzo osobisty - zaczęłam go pisać, gdy przeprowadziłam się na studia do Warszawy. Służył mi do utrwalania wspomnień, ale też do informowania tych, których zostawiłam w Lublinie, jak mi się dalej żyje. Używałam go jako środka do komunikacji, zwłaszcza gdy wyjechałam do Malmö - nie mogłam rozmawiać ze wszystkimi tak często, jakbym tego chciała, ale przynajmniej moja rodzina i przyjaciele otrzymywali regularne informacje o moich studiach, wycieczkach, imprezach - ot, kilka zdjęć, parę zdań, a do tego Skype od czasu do czasu. Zamknęłam tego bloga już jakiś czas temu, gdyż nie widział mi się taki ekshibicjonizm w internecie. A potem stworzyłam tego bloga - by dzielić się swoim życiem w Szwecji z nieco innej perspektywy. Może mniej osobiście, ale za to bardziej szczegółowo. Szczerze mówiąc, byłam bardzo zaskoczona widząc, że coraz więcej ludzi tu zagląda, nawet nie znając mnie osobiście, ale chyba nawet im się tu podoba ;). To naprawdę miłe, no i nieźle motywuje do pisania ;). Ale poza samym pisaniem i dzieleniem się własnym doświadczeniem, jest jeszcze tyle innych blogów, które uwielbiam. I które pozwalają mi na co rusz nowe odkrywanie tego kraju z innej perspektywy.
Ten post jest częścią projektu Alfabet Emigracji... Tak, wiem, mam pewne opóźnienie z postami, ale pojawią się one wkrótce ;). A inne wpisy znajdziecie poniżej:
- Gone to Texas: I jak Lody
- Dee: I jak I...
- Obserwatore: I jak Inspiracje językowe
- Zaczynam do początku: I for Inaczej
- C'est la vie: I jak Introwertyk
- Justa poza granicami: I jak Iced chocolate
- Mama z prądem i pod prąd: I jak Ironia losu
- Anna Maria Boland: I jak Inność

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Fajniste fotki jesiennej Szwecji no i swietny ten zart o burzy... albo strrraszny,
    znak czasow ?
    Pozdrowienia z poludniowej Francji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) Fakt, jesienny Sztokholm jest przepiękny :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń