Advertisement

Main Ad

Co mnie zaskoczyło w Ipiales?

Ipiales. Male kolumbijskie miasteczko w departamencie Nariño. 3 km od ekwadorskiej granicy, na wysokości około 2900 m n.p.m. i z liczbą mieszkańców w okolicy 120.000. A dla mnie pierwsze spotkanie z tą inną Ameryką Południową. Inną od wielkomiejskiego bałaganu jak w Bogocie czy od turystycznego centrum jak Quito. Ipiales było inne i tutaj chciałabym Wam trochę opowiedzieć, czym właściwie mnie to miasto zaskoczyło.

SŁUŻBA

Po pozostawieniu naszego bagażu w hotelowym pokoju, poszliśmy do domu babci mojego Kolumbijczyka. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy (albo po prostu słuchaliśmy i udawaliśmy, że rozumiemy, jak to było w moim przypadku) i... czekaliśmy na obsłużenie. Bo w niektórych kolumbijskich domach wciąż można zobaczyć służbę, często pomagającą jednej rodzinie przez wiele wiele lat. Tak samo było z Marią, która spędziła połowę swojego życia z babcią Kolumbijczyka. Pomagała jej w domowych czynnościach, nawet mieszała herbatę... Dziwnie się poczułam, gdy chciałam odstawić naczynia do zlewu, w końcu jestem młodsza i łatwiej mi to zrobić. Babcia zatrzymała mnie i kazała usiąść. To robota dla służby. Inna rzecz, z którą było mi niezręcznie, to fakt, że Maria nie jadała razem z rodziną, ale samotnie w kuchni, jakkolwiek - po tylu latach - była niemalże jak członek rodziny.
Właściwie to z babcią Kolumbijczyka było więcej dziwnych chwil. Wydawała się bardzo o mnie martwić, co było - oczywiście - bardzo sympatyczne, ale prowadziło do dziwnych sytuacji. Wyobraźcie sobie, że siedzicie na balkonie, ciesząc się pierwszymi od dłuższego czasu słonecznymi chwilami. Na tej wysokości temperatury nie przekraczają ok. 18 stopni, więc było ciepło, ale nie gorąco. A babcia kazała mi opuścić balkon. Bo jestem za biała i słońce mi zaszkodzi. Argumenty w stylu "w Europie w lecie bywa dużo goręcej" nie docierały, więc wróciłam do pokoju. Ale po chwili przyszła znowu i powiedziała: "Idź stąd!". Dziwnie się poczułam, ale poszłam do innego pokoju. Ona jednak podążyła za mną i znowu: "Idź stąd!". Cóż... W końcu się dowiedziałam, że wyganiała mnie z każdego słonecznego pokoju. W końcu słońce mi zaszkodzi...

JAK W DOMU...

Wyobraźcie sobie inną sytuację: siedzicie w taksówce późnym wieczorem, jadąc do domu kolejnych członków rodziny. Bardzo zmęczona i kompletnie zestresowana tym, co oni o mnie powiedzą i jak się tam będę czuła (bo mieliśmy tam spędzić kilka dni) itd. Wystarczająco zestresowana, by nagle zacząć płakać w samochodzie, kompletnie bez powodu. Z Kolumbijczykiem u boku powtarzającym, że skoro reaguję w ten sposób, wyjeżdżamy z tego miasta jeszcze tego samego wieczoru. A wtedy wchodzisz do mieszkania, na którego drzwiach wisi kartka. "Gabi, witaj w domu!". Z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się jak w domu w ułamku sekundy. Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, kiedy już siedzisz na kanapie z kubkiem owocowej herbaty i próbujesz rozmawiać o wszystkim tym swoim ubogim hiszpańskim. I próbujesz nauczyć swoją nową rodzinę, jak właściwie wymówić to "witaj w domu". Z ogromnym uśmiechem na ustach nagle odkrywasz, że cały ten stres gdzieś zniknął, a ty naprawdę postrzegasz tych ludzi jak swoją rodzinę... :)

JEDZENIE

Kolumbijczycy jedzą często, jedzą dużo i jedzą bardzo kaloryczne rzeczy. Jajecznica z ziemniakami na śniadanie? Albo z ryżem? Albo wszystko na raz? Nie ma sprawy! Właściwie to ryż jest dodawany do prawie każdego dania. To samo z ziemniakami (czasem w postaci frytek). I kukurydzą w różnej postaci. Fasolą. Awokado...
I owoce. W Kolumbii można dostać wiele świeżych owoców, których w Europie nie uświadczysz. Dlatego też Kolumbijczycy piją do każdego posiłku soki domowej roboty (które często są tak gęste, że można by je potraktować jako oddzielny posiłek). Na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć lulo. A poniżej:
1.  mortiño
2. papaja i melon
3. małe i słodkie banany, których oficjalnej nazwy mój Kolumbijczyk nie znał... w regionie Nariño nazywają się chiros albo chirarios.

LUDZIE...

Ludzie wszędzie dookoła. Jakkolwiek Ipiales nie jest duże, było bardzo zatłoczone. Ale usłyszałam, że nie jest tak na co dzień. Takie tłumy na ulicach pojawiły się z dwóch powodów. Pierwszy: okres świąteczny. Kolejny: wzrost kursu dolara. Kolumbia nagle stała się znacznie tańsza dla Ekwadorczyków, którzy przekraczają masowo granicę, by zrobić zakupy.

BEZPIECZEŃSTWO

Większa ilość osób sprawia, że miasto staje się bardziej niebezpieczne. To w Ipiales po raz pierwszy ujrzałam policjantów całkowicie uzbrojonych, jakby byli żołnierzami. Chciałam zrobić zdjęcie kościoła św. Filipa (Iglesia de San Felipe) wiele razy, ale zawsze mi mówiono, bym nie wyjmowała aparatu. Plac był pełen ludzi, cieszył się złą reputacją i nawet liczne patrole policyjne nie pomagały. Zdjęcie udało mi się w końcu zrobić w nocy, gdy nie było tylu ludzi, a my byliśmy większą grupą. Jakkolwiek nawet wtedy słyszałam "załóż kaptur!", żeby nikt nie mógł zobaczyć koloru moich włosów.

ESPAÑOL

Uwielbiam to zdjęcie... To córka kuzyna grająca z moim Kolumbijczykiem i pokonująca go (co łatwo zauważyć na jej twarzy ;) ). Właściwie to była jedyną osobą, którą spotkałam w tym mieście, która znała choć odrobinę angielskiego. Trochę liczb i kolorów, ale wciąż, było to więcej niż u kogokolwiek innego. Cóż, jestem pewna, że jakoś udałoby mi się tam przetrwać tylko i wyłącznie z angielskim, ale pozwolę sobie to wyraźnie podkreślić: bez hiszpańskiego jest ciężko. Nie musisz znać go płynnie, ale chociaż podstawowe słówka są bardziej niż konieczne. Ludzie są naprawdę wspaniali i pomocni, ale nie oczekuj, że zrozumieją po angielsku. Jak zobaczyłam na zdjęciu, zrobionym w jednym z latynoamerykańskich barów: "Nie mówimy po angielsku, ale obiecujemy się nie śmiać z twojego hiszpańskiego". I tak to właśnie wygląda :).

PSY

Zasada numer jeden, gdy spaceruje się po Ipiales: patrz pod nogi! Ludzie nie wyprowadzają swoich psów na smyczy i po nich nie sprzątają. Dodatkowo, wszędzie pełno jest bezpańskich psów. Jak już powiedziałam: patrz pod nogi, bo niemiła "niespodzianka" może być tuż za rogiem :P

TRANSPORT

Jeśli musisz gdzieś pojechać - weź taksówkę. Ten rodzaj transportu jest bardzo tani, można się poruszać po mieście już nawet za 3000 COP (niecałe 5 zł). Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że samochody jak na powyższym zdjęciu zdarzają się dość rzadko. Większość taksówek jest malutka i podróżowanie z większym bagażem może stanowić problem.
Inną sprawą są autobusy. Owszem, są, kursują w miarę regularnie i są tanie - tylko 1000 COP (1,60 zł). Ale... zawsze musi być jakieś "ale", prawda? Po pierwsze, trzeba znać trasę takiego autobusu. Bo nie ma żadnych przystanków ani rozkładów, gdzie by można było sprawdzić trasy i godziny. Musisz stanąć gdzieś na trasie autobusu, a kiedy go zobaczysz, po prostu go zatrzymaj i wsiądź. Ludzie nie gromadzą się razem, więc często się zdarza, że kilka osób czeka w odległości 20 metrów od siebie. A autobus się zatrzymuje dla każdej z nich. I za każdym razem, gdy ktoś chce gdzieś wysiąść. Czasem znacznie wydłuża to podróż, ale nikt na to nie narzeka - co więcej, ludzie wolą ten system od regularnych przystanków, które często są przecież w "niewłaściwym" miejscu i  trzeba do nich dojść, zamiast po prostu zatrzymać autobus tam, gdzie nam wygodnie... 
Lotnisko w Ipiales jest bardzo małe.. i obecnie nie obsługuje żadnych linii lotniczych. Jest oficjalnie zamknięte, ale nie ma problemów z wejściem na jego teren. "Tylko nie wolno robić zdjęć"... aha :P Biorąc pod uwagę, że tuż za granicą jest lotnisko w Tulcan, a 2 godziny od Ipiales - lotnisko w Pasto... Naprawdę nie widzę sensu wybudowania też tego ;).

FELIZ NAVIDAD!

I ostatnie, choć nie najmniej istotne... Dekoracje świąteczne. Miasto wydało masę pieniędzy na nie, ale jakoś te pieniądze... "zniknęły". A dekoracje w mieście są, bądźmy szczerzy, po prostu brzydkie. Bardzo proste, zazwyczaj porozwieszane światełka świąteczne na drzewach, no i do tego takie ozdóbki wzdłuż głównej ulicy jak na poniższym zdjęciu. Jedyne, co mi się podobało, to te gwiazdki poniżej :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze