Advertisement

Main Ad

3 stolice w 24 godziny

Spontanicznie rezerwując bilety na majówkę w Helsinkach, pomyślałam, że nie robiłam czegoś takiego już od dłuższego czasu. Tak ze dwa lata już. Wiosną 2013 koleżanka napisała do mnie, że znalazła bilety na trasie Warszawa - Bruksela - Warszawa za 36 zł w obie strony. Wyjazd w piątek wieczór, powrót w niedzielę rano. A że i tak myślałyśmy o odwiedzeniu kolegi z Erasmusa w Brukseli, nie myślałyśmy za wiele, tylko po prostu zabukowałyśmy bilety. I w środku kwietnia, dwa lata temu, wysiadłyśmy z samolotu na lotnisku Charleroi i już razem z kolegą skierowaliśmy się do Brukseli.
Dotarliśmy do mieszkania kolegi zaraz po północy, ale nie chcieliśmy jeszcze iść spać. Zostawiłyśmy tylko nasze torby i poszliśmy do Delirium Cafe. To miejsce znane szczególnie z olbrzymiego wyboru piw (ponad 3000 rodzajów, jak czytam) i wspaniałej atmosfery.
Po kilku piwach zdecydowaliśmy się na nocny spacer po centrum Brukseli. Jako że nie był to mój pierwszy raz w tym mieście, ani też pierwszy nocny spacer po nim, nie trwało to zbyt długo. Kilka głównych punktów miasta, takich jak figurka Manneken pis (Siusiający chłopiec) czy Ratusz na Wielkim Placu. Jakkolwiek byliśmy zmęczeni nocnym zwiedzaniem, nie poszliśmy spać zaraz po powrocie do mieszkania kolegi. Nie widzieliśmy się przez dłuższy czas, więc siedzieliśmy i gadaliśmy do 5 rano ;).
Naszym pierwszym planem było zwiedzanie Brukseli w sobotę, ale podczas rozmowy przy śniadaniu stwierdziliśmy, że grzechem byłoby niewykorzystanie faktu, że kolega wypożyczył samochód. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się wyskoczyć do... Luksemburga.
Biorąc pod uwagę, że była to spontaniczna decyzja, a nie żaden plan, nie mieliśmy bladego pojęcia, co zobaczyć ani co robić w Luksemburgu, a do tego nie mieliśmy zbyt wiele czasu (kiedy dotarliśmy na miejsce, była już 14). Poszliśmy na naprawdę drogi lunch (z gazowaną ice tea... serio?) i znaleźliśmy informację turystyczną. Z mapami w dłoniach i planem na szybkie zwiedzanie głównych punktów Luksemburga w głowach, rozpoczęliśmy naszą trasę.
Rozpoczęliśmy marsz przed pomnikiem ku pamięci żołnierzy poległych w I i II Wojnie Światowej. To kopia pierwszego pomnika, postawionego w tym miejscu w 1923 r., ale zniszczonego przez Niemców. Po przejściu na drugą stronę ulicy, stanęliśmy przed wielkim parkiem z panoramą na Most Adolfa, niestety w kwietniu nie było jeszcze prawdziwej wiosny. Drzewa pozbawione liści i szare niebo nie były tym, co dodaje zdjęciom uroku ;).
Niestety, nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by wejść do muzeów czy kościołów, więc nasze zwiedzanie Luksemburga ograniczyło się do spaceru po mieście i odkrywania niewielkich, aczkolwiek pięknych uliczek.
Naprawdę nie lubię takiego zwiedzania miasta, a już szczególnie tak pięknego miasta! Czułam się, jakbym nie zobaczyła w nim praktycznie niczego. A oglądanie niektórych miejsc tylko z zewnątrz sprawiło, że mam ochotę na kolejny wypad do Luksemburga, tylko tym razem trwający więcej niż 3,5 godziny...
Podążając za mapą, dotarliśmy do Dzielnicy Sądowej - części Luksemburga, gdzie znajdują się różne krajowe budynki sądowe. Naprawdę spodobała mi się ta okolica - wyglądała na bardzo uporządkowaną i zaplanowaną.
Stamtąd mogliśmy też spojrzeć w dół na stare fortyfikacje i zabytkowe dzielnice Luksemburga. Większość tych budynków to obecnie zabytki narodowe, a cały kompleks znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Luksemburg był jedną z najpotężniejszych europejskich fortec pomiędzy XVI a XIX wiekiem. Jako że tereny te na przestrzeni wieków należały do różnych królestw, fortyfikacje zmieniano i rozbudowywano wielokrotnie i nie mogę sobie darować, że byliśmy tam tak krótko i nie mogłam przyjrzeć się temu wszystkiemu bardziej szczegółowo...
Wróciliśmy na parking, gdzie zwróciłam uwagę na specjalne, większe miejsca parkingowe dla kobiet. Zakładam, że jakieś feministki pewnie by się wściekły, ale mnie to bardzo rozśmieszyło... Może dlatego, że sama dałabym się pokroić za takie miejsca, gdyby kazano mi parkować... ;)  Wsiedliśmy do samochodu i około 19 przyjechaliśmy z powrotem do Brukseli.
Kolega zaparkował samochód tuż obok jednego z symboli Brukseli - Atomium. Wielki (102 m) kryształ żelaza, otwarty na EXPO 58, przyciąga tłumy turystów. Porobiliśmy tam trochę zdjęć i skorzystaliśmy z krótkiej przerwy, by skosztować słynnych belgijskich gofrów :).
Nie pamiętam, czyj to był pomysł... ale z Atomium znów wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej... do Amsterdamu. W końcu kto powiedział, że nie da się odwiedzić 3 stolic jednego dnia? Nawet jeśli Amsterdam jest tylko konstytucjonalną holenderską stolicą :P
Przyjechaliśmy do Amsterdamu ok. 22. Było już ciemno i zimno, a my czuliśmy się zmęczeni i śpiący. Jako że był to sobotni wieczór, miasto było pełne ludzi, a wszędzie unosił się zapach zioła ;)
Było za ciemno, za zimno i zwłaszcza za późno, by zobaczyć cokolwiek. Spacerowaliśmy sobie po centrum miasta i to, co głównie utkwiło mi w pamięci, to kanały, rowery i ten wszechobecny, słodkawy zapach...
Zajrzeliśmy też do słynnej De Wallen - dzielnicy czerwonych latarni, jakkolwiek nie robiłam tam żadnych zdjęć. Ale cóż, powiedzmy, że nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia ;). Spacerowaliśmy po Amsterdamie dobre 2-3 godziny, po których stwierdziliśmy, że jesteśmy już zbyt zmęczeni i przemarznięci, by kontynuować wycieczkę.
Wróciliśmy do mieszkania kolegi ok. 4 nad ranem, a o 7 musiałyśmy się zbierać na lotnisko na samolot powrotny do Warszawy. Po powrocie do domu po prostu padłam do łóżka i spałam dłuuugo, bo po takiej sobocie bardzo potrzebowałam odpoczynku. To był szalony dzień, ale jestem pewna, że gdyby tylko miała taką możliwość, powtórzyłabym to bez wahania ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze