Advertisement

Main Ad

Na skałach Rotsidan

Powiedzmy sobie szczerze - obchody Midsommar są fajne, jeśli się ich nigdy wcześniej nie widziało albo jeśli ma się dzieci, z którymi można się razem bawić. W każdym innym przypadku Midsommar sprowadza się do pikniku ze szklanką piwa w ręku i garścią zieleniny na głowie. A skoro już i tak mamy siedzieć na łonie natury i korzystać z długiego weekendu, to czemu by nie zrobić tego w nieco spokojniejszym miejscu? I tak oto midsommarowy dzień spędziliśmy w jednym z ulubionych miejsc na północy Agnieszki i jej męża - rezerwacie przyrody Rotsidan.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Kramfors, pogoda była wręcz idealna. Ot, dwadzieścia parę stopni, niebieskie niebo i pięknie przygrzewające słońce. Odległość między Kramfors a Rotsidan wynosi ok. 50 km i właściwie całą drogę pogoda była taka sama. Zdecydowanie zapowiadał się piękny dzień... wszędzie poza wybrzeżem ;). Bo gdy tylko zaczęliśmy się zbliżać do wybrzeża, niebieskie niebo znikło i otoczyła nas biała mgła. Niezrażeni tym, wysiedliśmy z samochodu i spacerem przez las skierowaliśmy się na wybrzeże.

Na miejscu spotkaliśmy szwedzkich znajomych Agnieszki wraz z rodziną. Oni sobie usiedli, by porozmawiać po szwedzku, ja z aparatem zaczęłam biegać po skałach ;). Mgła przysłaniała całkiem sporo, ale z drugiej strony tworzyła niesamowity klimat i zupełnie mi nie przeszkadzała ograniczona widoczność. Właściwie jak okiem sięgnąć, to jedyne napotkane na skałach osoby to tylko córki znajomych.
To właśnie te gładkie, rzeźbione falami i wiatrem skały stanowią główną atrakcję Rotsidan. Tam, gdzie dociera woda, nie rośnie właściwie nic. Podobno przy ładnej pogodzie, idzie się kąpać w morzu. Ja we mgle tego nie próbuję, właściwie w mgnieniu oka zapominam o tych 20+ stopniach, które były zaledwie 5 km stąd. Po wybrzeżu chodzę w swetrze i kurtce i bardzo się cieszę, że wzięłam ze sobą też polarową podpinkę pod kurtkę ;).


Rezerwat przyrody w Rotsidan utworzono w 1974 roku i obejmuje on obszar 116 hektarów. W prawdziwie szwedzkim stylu, ideą rezerwatu nie była tylko ochrona miejscowej przyrody, ale po prostu utworzenie obszaru rekreacyjnego na łonie natury. Parking, toalety, ścieżki, ławeczki, miejsce na ognisko (plus standardowo - zapas drewna, żeby nie trzeba było nosić swojego)... Po prostu korzystaj z przyrody w pełni, tylko niczego nie niszcz. Uwielbiam to w Szwecji :).

Na szczęście moje buty sprawdzają się całkiem nieźle do skakania po śliskich skałach i w wodzie nie ląduję ;). A podchodzę nieraz bardzo blisko, bo cóż poradzić - lubię skały i chcę zrobić duuużo zdjęć. Rezerwat ciągnie się przez około 4 km wzdłuż wybrzeża i choć całości nie przechodzę, to i tak właściwie cały czas jestem sama w ciszy, którą zakłóca tylko szum fal. Niesamowite doświadczenie, zwłaszcza, że odcięcie się jest całkowite także z innego powodu. W Rotsidan właściwie nie ma zasięgu telefonicznego. Mój telefon co jakiś czas łapie nikły sygnał, ale właściwie mogę się tym nie przejmować :).


Choć fale pięknie wyrzeźbiły skały najbliżej morza, to przecież nie wszystkie są tak samo płaskie i gładkie. Wystarczy odejść kilka kroków dalej od wody, by natknąć się na głazy wszystkich kształtów, nieraz o ostrych krawędziach. Tam już trzeba spacerować nieco ostrożniej. Nie dość, że jest ślisko od wody, ale też kamienie osuwają się spod nóg, ruszają się, nigdy nie wiadomo, na co staniesz. Więc oczywiście, dalej biegam i skaczę, by zdążyć przed samowyzwalaczem ;).


Tam, gdzie fale docierają rzadziej, pojawia się też więcej roślinności. Przede wszystkim sosny i jodły karłowate, ale podobno - jeśli dobrze poszukać - można wypatrzeć tam też krwawnicę pospolitą, groszek nadmorski, firletkę alpejską czy rozchodniki. Biorąc pod uwagę, że ulotkę ze szczegółami dotyczącymi flory rezerwatu wzięłam dopiero przy wyjściu, kwiatków wśród kamieni nie wypatrywałam (sorry, mamo :P).
Gdy stwierdziłam, że ile można łazić po skałach i chyba wypadałoby jednak wrócić do ludzi, przyszedł czas na ognisko. Cieszyłam się jak nie wiem, po dwóch latach mieszkania tutaj - moje pierwsze ognisko w Szwecji ;). Nie wiem, dlaczego, tak jakoś wyszło, że ostatni raz bawiłam się w ten sposób, gdy sama sobie zrobiłam ognisko pożegnalne w Warszawie przed wyprowadzką. A tu polskie kiełbaski, szwedzka przyroda, towarzystwo najlepsze z możliwych... ;) Takie Midsommar to ja lubię!

A gdy już zjedliśmy i rozsiedliśmy się na leżakach, wiatr zaczął nam sprzyjać i rozganiać mgłę. Nad nami pojawiło się słońce i niebieskie niebo, a powietrze w mgnieniu oka zrobiło się cieplejsze (uroki północy). Mogłam się nawet przekonać na własne oczy, a nie tylko po zdjęciach, że jest jak w agnieszkowych opowieściach - mamy przed sobą nie otwarte morze, ale też wyspę. Nawet trochę ją widać na poniższym zdjęciu po lewej ;). Na wybrzeżu pojawiało się też coraz więcej ludzi, już nie można by było mieć wszystkich kamieni tylko dla siebie ;)
Ale oczywiście - wszystko, co dobre, szybko się kończy. Miałam poczekać chwilę, aż wiatr do końca rozwieje mgłę i wtedy przejść się ponownie po plaży. Wiatr chyba jednak stwierdził, że niebieskiego nieba jak na jeden dzień to już wystarczy i po chwili znów byliśmy otoczeni białą mgłą... Ale z mgłą czy też bez niej - Rotsidan jest piękne i w pełni rozumiem, dlaczego Agnieszka umieściła je na pierwszym miejscu w swoim norrlandzkim TOP5... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze