Advertisement

Main Ad

Chrystus był czarny, czyli witamy w Portobelo

Wyjeżdżając do Panamy, chciałam mieć w końcu wakacje. Odpocząć, a nie wariacko zwiedzać. W moim planie na dwutygodniowy wyjazd były tylko dwa punkty must-see: Kanał Panamski oraz Portobelo. Ta niewielka miejscowość, licząca sobie niespełna 5000 mieszkańców, znajduje się nad Morzem Karaibskim, ok. 100 kilometrów od stolicy. Portobelo stało się dla mnie punktem obowiązkowym, gdy tylko się dowiedziałam, że znajdujące się tam fortyfikacje to jeden z dwóch obiektów kulturalnych z Listy UNESCO w Panamie (drugi to panamska starówka). A gdy koleżanka dodała, że właśnie w tej małej miejscowości można zobaczyć czarnego Chrystusa... po prostu musiałam tam pojechać ;).
Wjeżdżając do Portobelo, zatrzymujemy się przy osiemnastowiecznej Baterii Santiago, a raczej tym, co z niej zostało. Położone nad zatoką ruiny natychmiast mnie zachwycają - uwielbiam takie miejsca! Co zaskakujące, nikt tych terenów nie pilnuje, nie ma żadnych biletów wstępu, nic... Tylko za zatrzymanie się na parkingu kazano nam zapłacić - całe 25 centów (1 zł).
Baterię Santiago zaplanowano w 1753 roku jako część drugiego systemu obronnego. Pierwszy okazał się niewystarczający, gdy w 1739 r. marynarka brytyjska pod wodzą Edwarda Vernona zaatakowała, a następnie kompletnie zniszczyła miasto wraz z ówczesnymi fortyfikacjami. Gdy Hiszpanom udało się odzyskać port, budowę nowego fortu zlecili inżynierom: Ignacio Sali oraz Manuelowi Hernandezowi.
Współcześnie niewiele zostało z czasów świetności Portobelo. Założone pod koniec XVI wieku miasto było jednym z głównych hiszpańskich ośrodków w tym rejonie, z tego portu wysyłano do Europy duże ilości srebra. Nic dziwnego zatem, że Portobelo było niejednokrotnie celem ataków - głównie ze strony brytyjskiej. Po zniszczeniach z 1739 r. miasto podupadło na dłuższy czas, dopiero budowa Kanału Panamskiego sprawiła, że te okolice znów odżyły.
Centrum miasteczka jest niewielkie - ot, kilka kolorowych budynków, jakaś restauracja, kościół, sklep z pamiątkami... Weszłam na chwilę zobaczyć, czy mają magnesy z Portobelo. Mieli, ale tak brzydkie i drogie, że stwierdziłam, że swojej lodówki czymś takim szpecić nie będę ;). Jak na miasto na wybrzeżu karaibskim - wyjątkowo ciekawe z historycznego i turystycznego punktu widzenia - Portobelo wydaje się być kompletnie zapomniane i podniszczone. Tuż przy słynnym kościele i ruinach z listy UNESCO (swoją drogą, również niepilnowanych i bez żadnych biletów wstępu), rozpadają się budynki mieszkalne. Centrum miasta...
Za to w fortyfikacjach natychmiast się zakochałam ;). Całość ruin w Portobelo (forty Santiago, San Jeronimo oraz San Fernando), wraz ze znajdującym się w Changres fortem San Lorenzo, zostały wpisane na Listę UNESCO w 1989 roku. Spełniają one kryteria: I - arcydzieło ludzkiego geniuszu twórczego oraz IV - szczególny przykład zespołu architektonicznego ilustrującego ważny etap w historii ludzkości. Niestety, w lipcu 2012 roku podjęto decyzję o wpisaniu fortyfikacji na listę obiektów zagrożonych. Czynniki środowiskowe robią swoje, a władze miasta wydają się mieć zabytki w poważaniu. Wśród ruin walają się śmieci, a same mury niszczeją. Szkoda, bo fortyfikacje mają ogromny potencjał, tylko musiałby ktoś o nie zadbać...
Jedyny budynek, który wygląda na niedawno odnowiony, to kościół San Felipe. Na starszych zdjęciach jest on biały z brązowymi zdobieniami, ale widocznie ktoś pomyślał, że fiolet lepiej komponuje się z bielą... ;) Kościół jest niewielki, a powstał w 1814 roku - był to ostatni budynek postawiony w Portobelo przez Hiszpanów przed opuszczeniem Panamy.
Kościół San Felipe jest znany w całej Panamie, a główną tego przyczyną jest posąg Chrystusa znajdujący się na lewo od ołtarza. Bo Chrystus ten jest... czarnoskóry. Cristo Negro de Portobelo, nazywany też Nazareno, to rzeźba wykonana z drewna, ubrana w czerwone szaty. Raz w roku, podczas Wielkiego Tygodnia, strój ten zmienia się na fioletowy. Szaty za każdym razem są nowe, darowane przez proszących o łaskę - często anonimowych - darczyńców.
Do figury Czarnego Chrystusa odbywają się liczne pielgrzymki. Corocznie 21 października odbywa się Festiwal Czarnego Chrystusa - rzeźbę wystawia się wtedy na środek kościoła, przed ołtarz. Następnie obchodzi się okolice kościoła, niosąc Czarnego Chrystusa w procesji, która przypomina jednak bardziej latynoski karnawał niż religijne procesje znane z Polski ;). O północy rzeźbę odstawia się z powrotem do kościoła - legenda głosi, że po tej godzinie staje się ona za ciężka, by ją ponownie ruszyć z miejsca.
Spacer po Portobelo kończymy w niewielkiej budce oferującej świeże pipas, czyli kokosy z wbitą słomką. Podobno przepłaciłam - 2$ (8 zł) to dwa razy tyle, co można zapłacić w nieturystycznych miejscach, ale i tak uważam, że było warto ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze