Advertisement

Main Ad

Co zostało ze średniowiecznego Visby?

Największe miasto Gotlandii nieustannie przyciąga tłumy turystów. Część przyjeżdża tu ze względu na pogodę (w końcu wyspa należy do najbardziej słonecznych miejsc w Szwecji), część dla pięknej przyrody, a jeszcze inni dla mnóstwa zabytków i niesamowitej historii miasta. Visby w czasach średniowiecza należało do Hanzy i było potężnym bałtyckim ośrodkiem handlowym. W 1995 roku miasto wpisano na listę UNESCO, właśnie ze względu na świetnie zachowane i wkomponowane we współczesne miasto pozostałości z czasów średniowiecza. Ale co tak właściwie zostało z Visby z tamtych lat po dziś dzień? Co warto zobaczyć?
W Visby zabytków z czasów średniowiecza szukać nie musimy - gdziekolwiek się nie ruszymy w obrębie centrum miasta, tam na każdym kroku się na coś natkniemy. Raz będą to mury, bramy i wieże, raz ruiny dawnych kościołów, a jeszcze kiedy indziej fragmenty średniowiecznych budynków, na bazie których zbudowano nowe domy. 
Visby jest otoczone murami o łącznej długości 3,44 km (pozostałość z oryginalnych 3,6 km), pomiędzy którymi znajduje się 27 dużych (kiedyś 29) i 9 małych wież (kiedyś 22). To najpotężniejsze i najlepiej zachowane mury obronne w całej Skandynawii - nic zatem dziwnego, że wraz z resztą miasta zostały wpisane na listę UNESCO. Całość została zbudowana w XII i XIII wieku. Oczywiście, nie wszystko jest w równie dobrym stanie - chociażby 5 lat temu dość duży odcinek muru po prostu się zawalił. A Szwedzi jak to Szwedzi, zamiast pozwolić kamieniom poleżeć na ziemi, zabrali się za odbudowę zawalonego odcinka. Przechodząc wzdłuż murów, zobaczymy wiele nowszych fragmentów, wyraźnie odróżniających się od starszych odcinków.
Podchodząc do centrum miasta od strony wybrzeża, zobaczymy najstarszą z wież w Visby - wieżę prochową (Kruttornet). Gdy budowano ją ok. 1160 roku, wieża znajdowała się tuż przy samym brzegu. Z biegiem lat jednak lądu przybywało i dziś pomiędzy murami a morzem ciągnie się teren zielony i ścieżka spacerowo-rowerowa.
[ Brama św. Jerzego ]
[ Wieża prochowa ]
Gotlandię nazywa się wyspą stu kościołów i gdybym tylko miała możliwość pojeżdżenia po wyspie samochodem, pewnie zwiedziłabym je wszystkie ;). Świątynie pochodzą z okresu pomiędzy 1100 a 1350 rokiem i w większości nadal regularnie odprawiane są msze. Z braku auta byłam zmuszona, by ograniczyć się jednak tylko do samego Visby (no i Fårö, o którym już pisałam tutaj). Z kilkunastu średniowiecznych kościołów w mieście, do dziś pozostał tylko jeden - katedra NMP pochodząca z XIII wieku. Więcej o katedrze znajdziecie w moim wpisie z ubiegłego roku, nie będę się zatem powtarzać ;). Dziś raczej skupię się na tych kościołach, które zostały zniszczone w wyniku najazdu Lubeki z 1525 r. Zdecydowanie najbardziej rzucają się w oczy ruiny kościoła św. Katarzyny (Sankta Katarina), wybudowanego przez zakon franciszkanów w XIII wieku i w 150 lat później niemal całkowicie przebudowanego. W sezonie można wejść na teren ruin i gorąco polecam to zrobić - ich ogrom jest wręcz przytłaczający...
Niedaleko samego centrum starego miasta trafimy też na ruiny dwóch kościołów, sąsiadujących niemalże drzwi w drzwi (z tym, że drzwi już tam nie ma ;) ). Pierwszy z nich to Drotten, czyli tak naprawdę kościół p.w. Św. Trójcy, jednak w odniesieniu do niego powszechne stało się używanie staro nordyckiego słowa drotten oznaczającego pana, władcę. Świątynię wybudowano na przełomie XIII i XIV wieku i - tak jak większość - została zniszczona w pierwszej połowie wieku XVI.
Naprzeciwko Drotten znajdują się inne ruiny, które natychmiast przypadły mi do gustu (lubię ruiny, cóż poradzić :P). To pozostałości kościoła św. Wawrzyńca (Sankt Lars), wybudowanego pod koniec XIII wieku. Najprawdopodobniej architekci wzorowali się na świątyniach bizantyjskich, co zdecydowanie wyróżnia kościół św. Wawrzyńca na tle innych na Gotlandii. Co mi się podobało w środku to możliwość wejścia na wyższy poziom i spacer wąskimi przejściami dookoła ruin :).
Inne dwa kościoły znajdujące się jeden obok drugiego (choć właściwszym byłoby stwierdzenie, że wręcz połączone w jeden kompleks świątynny) to Sankt Per och Sankt Hans, czyli św. Piotr i św. Jan. Tutaj trzeba użyć nieco więcej wyobraźni, bo z kościołów niewiele już zostało, ot wolno stojąca ściana, kawałek wieży i resztki murów... Choć to nie znaczy, że za rok będzie to wyglądało tak samo - podczas naszej wizyty wśród ruin trwały jakieś prace, wszędzie widać było rusztowania... Może coś odnawiają? ;)
Oczywiście nie do każdych ruin można zajrzeć, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało - w końcu i tak całkiem sporo ich udostępniono. Jednak najbardziej bolała niemożność wejścia do kościoła św. Mikołaja (Sankt Nicolaus), należącego do zakonu dominikanów. Data powstania świątyni nie jest znana, bo choć zakon rozpoczął swą działalność na Gotlandii ok. 1230 roku, to uznaje się, że przejął on już istniejący wcześniej kościół. Budynek był jednym z największych kościołów przyklasztornych w Szwecji i ogrom ruin naprawdę robi wrażenie. Jak byliśmy obok, akurat jakiś pan otworzył kościół na chwilę, ale nie chciał pozwolić nam zajrzeć do środka... :(
Innym ciekawym kościołem (a raczej kościelną ruiną ;) ) jest Helgeand, kościół p.w. Ducha Świętego. I znów do środka wejść się nie dało, aaale... od czego są okna? Zwłaszcza, gdy nie ma w nich szyb ;). Można przynajmniej zajrzeć i się trochę rozejrzeć. Co charakterystyczne dla Helgeandu to ośmiokątna, dwupoziomowa nawa. Rzut oka przez okno sprawił, że bardzo nie spodobała mi się ta krata w drzwiach - z przyjemnością weszłabym do środka ;).
XIII-wieczny kościół św. Klemensa (Sankt Clemens) jest po dziś dzień w użyciu... no, może już nie jako kościół, ale wciąż ;). Przy ruinach rozkręciła się niewielka kawiarnia - pomysł sam w sobie świetny. W końcu kto nie miałby ochoty na fikę w takim otoczeniu? ;)
O tym, że na ruiny w Visby możemy natknąć się właściwie wszędzie, dowiedziałam się kompletnie przez przypadek. Już rok temu spacerowałam po miejscowym ogrodzie botanicznym i poza roślinami nic mi się tam nie rzuciło w oczy. Dziś mogę to chyba zrzucić na karb niewyspania i zwiedzania o zabójczo wczesnej porze, bo innej wymówki dla mojej ślepoty nie potrafię znaleźć ;). Bo w rogu ogrodu botanicznego znajdują się ruiny kościoła św. Olafa (Sankt Olof). Jak do tego pomyślę, że świątynia była niegdyś najprawdopodobniej bazyliką i jednym z największych kościołów na Gotlandii, to aż nie mogę w to uwierzyć. Dziś to tylko niewielki fragment ruin, do tego tak porośnięty bluszczem, że niewiele już można zobaczyć. Cóż, przynajmniej pięknie się wpasowało w ogród botaniczny... ;)
W Visby śladów średniowiecza szukać zdecydowanie nie trzeba. Są one właściwie wszędzie i nadają miastu niesamowity charakter. Ponadto można to wszystko zobaczyć z bardzo bliska - lepiej zachowane mury i wieże są dostępne, by wejść na górę. Jeśli ruiny kościołów nie grożą zawaleniem, ich tereny są też udostępnione zwiedzającym. Wszystko dla ludzi ;). A jeśli to Wam nie wystarczy, zajrzyjcie do Visby w drugi tydzień sierpnia (czyli za rok, bo w tym roku to akurat właśnie przegapiliście) na Medeltidsveckan - tydzień średniowieczny z mnóstwem tematycznych wydarzeń. Sama nie miałam okazji zajrzeć, ale rok temu widziałam przygotowania i jestem pewna, że to niezapomniane przeżycie... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze