Advertisement

Main Ad

Czy warto zajrzeć do sztokholmskiej Opery?

Opera królewska nie należy do najbardziej oczywistych zabytków w Sztokholmie, choć pewnie większość turystów i tak ma wśród zdjęć także i ten budynek. Do środka zagląda jednak zaledwie garstka, co w sumie nie dziwi, bo zazwyczaj operę można zwiedzać zaledwie raz w tygodniu - w soboty o 13. W sezonie nierzadko się zdarza, że już w okolicach czwartku biletów się nie dostanie, więc turyści wybierają bardziej oczywiste atrakcje. Jednak nawet jeśli nie załapiecie się na trasę z przewodnikiem, warto zajrzeć choć do hali wejściowej, która stanowi świetny przedsmak tego, co można zobaczyć dalej.
Jeśli chcecie zobaczyć wnętrze, nie musicie wykupywać zwiedzania z przewodnikiem. Możecie też wybrać się na przedstawienie - opery, operetki, balety, pokazy taneczne, przedstawienia dla dzieci... Wybór jest ogromny. Niemal codziennie odgrywane są różne sztuki, a opera stawia na różnorodność. I tak na przykład wczoraj był balet (Julia & Romeo), dziś jedna opera (Manon Lescaut), jutro inna (Jenufa), w piątek koncert orkiestry królewskiej, a w sobotę przedstawienie dla dzieci i powtórka z Manon Lescaut, itp. itd. Nie ma tak, że zmienia się nagle cały repertuar, ale każda nowość jest grana przez kilka tygodni, raz-dwa razy w tygodniu, a potem zastępowana jest kolejną sztuką. Jeśli coś się wybitnie publiczności spodobało, może się tak zdarzyć, że po kilku miesiącach lub nawet latach, sztuka znów wróci na deski opery. Biorąc pod uwagę jednak, że ja osobiście nie przepadam ani za operą, ani za baletem, wiedziałam, że moją jedyną szansą na zobaczenie budynku w środku jest tylko trasa z przewodnikiem.
Na widowni znajduje się ok. 1100 miejsc, z czego najgorsze są na górze, gdzieś w rogu - stamtąd już tylko można słuchać, a nie oglądać ;). Ale tam bilety zaczynają się już od 55 koron (25 zł), co - bądźmy szczerzy - jest bardzo niską kwotą jak na rozrywkę w Sztokholmie. Oczywiście im lepsze miejsce, tym wyższa cena - najlepsze rzędy kosztują nawet ponad 1000 koron. Jednak opera dostaje całkiem spore dofinansowanie państwowe, więc nie tak znowu trudno znaleźć bilety w rozsądnych cenach :). Warto tylko wziąć pod uwagę, że większość przedstawień odbywa się po szwedzku.
Podczas zwiedzania z przewodnikiem mamy też możliwość zajrzenia za scenę i obserwowania przygotowań do spektaklu. Najbardziej mnie zaciekawiła... podłoga, która jest bardzo pochyła. Jakoś nie zdawałam sobie nigdy sprawy, że musi taka być, by wszystko i wszyscy na scenie byli dobrze widoczni. Taka pochyłość rodzi jednak niemałe problemy. Po pierwsze, wszystkie dekoracje muszą być przyczepione do podłogi, bo inaczej by po prostu zjeżdżały w dół - w efekcie cała scena jest mocno podziurawiona. Po drugie, tancerze przyjeżdżający wystąpić gościnnie w operze mają przerąbane, bo większość jest przyzwyczajona do tańca na płaskich powierzchniach. Balet i inne przedstawienia taneczne wymagają więc masy dodatkowych przygotowań, na potrzeby których stworzono nawet dodatkową salę do ćwiczeń - oczywiście z pochyłą podłogą ;).
Do sceny przylega też duże i bogato zdobione pomieszczenie - królewskie foyer. Jak to ujął przewodnik: to część królewskiego pałacu, choć w pałacu się nie znajduje. Naturalnie rodzina królewska ma też swoje oddzielne wejście, od strony zamku. Ciekawostką w foyer są obrazy na ścianach przedstawiające sztokholmski park Haga. Ich autorem był książę Eugeniusz Bernadotte, najmłodszy syn króla Oskara II. Książę interesował się malarstwem i chciał mieć swój wkład w wygląd opery, na co król wyraził zgodę, ale zabronił synowi podpisywać się na swych dziełach. Wiecie, to taki trochę wstyd, królewski syn malarzem?! ;) Jednak obrazy musiały się spodobać na tyle, że w foyer jednak zawisły.
Pierwszy budynek opery królewskiej powstał w drugiej połowie XVIII wieku na zlecenie króla Gustawa III, który może i miał nieco zapędy do władzy absolutnej, ale był też zapamiętałym mecenasem sztuki. W ufundowanej przez siebie operze bywał częstym gościem i to ona przyniosła mu też śmierć - w 1792 roku dokonano tu na niego zamachu. Choć Gustaw sam strzał przeżył, to w ranę wdała się infekcja, która pozbawiła go życia. Na bazie tych wydarzeń napisano sztukę - oczywiście operową - zatytułowaną Gustaw III lub bal maskowy (Gustave III, ou Le bal masqué ). Podobno nikt z rodziny królewskiej nigdy nie bywa na tej operze ze względu na brak obiektywizmu...
Jednak wbrew pozorom to nie królewskie foyer najbardziej zachwyca w budynku sztokholmskiej opery. Prawdziwym cudem jest tu Guldfoajén, czyli złote foyer. Bogactwo tego pomieszczenia jest wręcz przytłaczające. Złote dekoracje na ścianach i suficie, kryształowe żyrandole, ogromne lustra, złote zasłony w drzwiach... Robią wrażenie, prawda? ;)
Na korytarzach opery znajdziemy też wystawy strojów z dawnych spektakli. Są tu takie perełki jak chociażby kostium arlekina z XVIII wieku. Łącznie opera posiada ok. 100.000 kostiumów i 10.000 par butów - nie ma szans, by to wszystko zmieściło się w niewielkim budynku na Norrmalmie. Duża część składowana jest w specjalnych magazynach w dzielnicy Nacka. Poza strojami przedstawienia wymagają też peruk - jest ich już ok. 3.500 i co roku produkowanych jest kolejne 300...
Przyznam szczerze, że z trasy po operze wyszłam pod ogromnym wrażeniem. Zarówno bogactwa i pięknych dekoracji budynku, jak i licznych ciekawostek, o których opowiadał przewodnik. Zwiedzanie kosztuje 150 koron (68 zł) i osobiście uważam, że zdecydowanie bardziej warto zajrzeć do opery niż wielu sztokholmskich muzeów, które są tak zachwalane w przewodnikach... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze